
W związku z trwającą w kraju sytuacją epidemiczną zostaje przesunięty termin zapisów na oazy wakacyjne dla dzieci i młodzieży na dzień 11 maja 2020 roku. Dalsze decyzje uwarunkowane będą rozwojem pandemii w Polsce i na świecie.
Kilka dni przed Środą Popielcową zaczęły się pierwsze przygotowania do Triduum. Zorganizowano wstępne spotkanie, na którym zaczęto ustalać najważniejsze kwestie dotyczące nadchodzącej Paschy. Oprócz tego pojawiły się pierwsze myśli, marzenia i chęci stworzenia pięknej celebracji. Wiele razy przeglądałem zdjęcia z zeszłorocznej Wielkanocy, podczas której tak wiele się działo. Uczestnicząc w liturgii Środy Popielcowej chyba nikt nie myślał, że za parę tygodni zostanie nam odebrany m.in. właśnie udział w liturgii.
Jest to niewątpliwie wydarzenie bezprecedensowe. Po raz pierwszy (jak trafnie zauważył prymas Polski) od II Wojny Światowej, nam, ludziom wierzącym, została odebrana możliwość udziału w celebracji najważniejszego misterium w roku – męce, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. Dla mnie było to bolesne odczucie, bowiem – z perspektywy liturgisty – nie do wyobrażenia jest brak możliwości uczestniczenia w tak ważnych uroczystościach. Moją ostatnią niedzielną Mszę (przed wydaniem ograniczeń) przeżywałem w pewnym krakowskim kościele. Podziwiając piękno architektury i sprawowanej celebracji myślałem o tym, co będzie za parę tygodni. Chciałem, by tak niesamowita liturgia została odprawiona w moim kościele podczas świętych Trzech Dni. Jednak nie myślałem wtedy, że ta Msza będzie w zasadzie moją ostatnią w takiej formie. Podczas oglądania transmisji celebracji III Niedzieli Wielkiego Postu uświadomiłem sobie, że w taki sposób będę przeżywał tegoroczne Triduum – za pośrednictwem mediów.
Oglądając poszczególne przekazy, tym, co z pewnością rzucało się w oczy, była uboga forma – bez masy ministrantów, wielu księży i tłumu wiernych. Z pewnością każdy jest przyzwyczajony do takich widoków podczas Triduum, zwłaszcza w Wielką Sobotę, gdy święci się pokarmy. Ja również miałem taki obraz tych świąt. Jednak teraz tego zabrakło. Osobiście myślałem, że ten czas stanie się smutny, że w tej Wielkiej Nocy nie będzie nic wielkiego. Jednak ten okres okazał się być bardzo owocny. Oprócz ogromu doświadczeń i wielu miłych niespodzianek pojawiło się też poznanie tego, o co tak naprawdę w tym czasie chodzi. Mianowicie nie chodzi o wspaniałe liturgie, o tysiące działań, czy o angażowanie się w wiele różnych inicjatyw. Owszem jest to ważne, ale nie najważniejsze, bowiem nie to sprawi, że ta noc będzie ,,wielka”. To może sprawić tylko Chrystus, którego tak często podczas różnych celebracji się zatraca. Ten, który powinien być ich ośrodkiem, zostaje odsunięty na bok, ze względu na formę, którą się centralizuje i uatrakcyjnia. Pięknie o tym powiedział bp Przybylski w swoim kazaniu podczas Wigilii Paschalnej. Rzekł on: ,,Opatrzność Boża pragnie, żebyśmy sobie przypomnieli, że wielkości i mocy wiary nie mierzy się miarą pełnych kościołów, dostojnych liturgii i królewskich celebracji, ani miarą mądrych kazań”. Dzisiaj każdy na swój sposób przeżywa tę wiarę. Jest to jej swoista próba.
Ten czas był dla mnie owocny, bowiem w tym odosobnieniu mogłem zagłębić się w moją wiarę. Dlatego dziś mogę odważnie powiedzieć, że Chrystus Zmartwychwstał, a wraz z Nim my, pogrzebani w grzechu, zmartwychwstaliśmy do życia. Niezależnie od wyglądu naszych świąt – On wstał z martwych. Wydaje mi się, że (mimo bolesnych doświadczeń minionych tygodni) Bóg w tym czasie zadaje proste pytanie: ,,kto lub co jest źródłem naszej wiary?”. Obecny czas jest dobrą chwilą, by na to pytanie odpowiedzieć.
Dawid Makowski
W ostatnim czasie nadarzyła mi się okazja do uczestniczenia w wielu rozmowach, które miały bardzo podobny przebieg. Zaczynały się dostrzeżeniem obecnego stanu rzeczy, aby zaraz dokonać oceny – tak często negatywnej – tych najnowszych wydarzeń, z którymi przyszło nam się zmierzyć jako wspólnota Kościoła. Trzeba w tym miejscu zauważyć, że trudności, jakie napotkaliśmy, dotykały nas stopniowo. Najpierw były to zachęty, aby skorzystać z dyspensy od obowiązku niedzielnej Eucharystii i pozostać w domu. Następnie dotknął nas limit pięćdziesięciu osób obecnych w kościele. Ten stan nie trwał zbyt długo, ponieważ na skutek nabierającej rozpędu epidemii, zostaliśmy ograniczeni do liczby pięciu osób, mogących uczestniczyć w liturgii. Może byśmy się do tego przyzwyczaili, może nie odczulibyśmy tego tak dotkliwie, gdyby nie fakt, że z każdym dniem zbliżają się do nas święta paschalne, w których wielu ludzi Wiary nie będzie mogło wziąć czynnego udziału. Nie piszę tych słów, żeby dyskutować nad zasadnością wprowadzonych restrykcji, ponieważ nie leży to w mojej kompetencji oraz niewiele można znaleźć racjonalnych argumentów przeciwko – jeśli w ogóle jakieś są na tyle mocne, żeby je w tym wszechobecnym dyskursie przytoczyć.
W wielu moich rozmówcach rodziło się poczucie głębokiego smutku, ponieważ w tym momencie swojej duchowej drogi spotkali niemoc, z którą nic nie są w stanie zrobić. Ale czy jesteśmy skazani na taką bierność? Kiedy w historycznej wędrówce dojdziemy do pierwotnych czasów chrześcijańskiego kultu, odnajdziemy wiele podobieństw.
Pierwsza Eucharystia sprawowana była tego samego dnia, w którym Jezus został pojmany. Dokonało się to w Wieczerniku, który biblijnie często określany jest jako „sala na górze”. W tym miejscu pragnę nadmienić, że krótko po Misterium Paschalnym Chrystusa, ci, którzy byli chrześcijanami, uczestniczyli w sprawowaniu kultu w świątyni. Był to bez wątpienia kult żydowski, ponieważ sprawowanie misteriów chrześcijańskich w Świątyni Jerozolimskiej było po prostu niemożliwe. Gdzie zatem pierwsi chrześcijanie sprawowali swoją liturgię? Dokonywało się to w domach prywatnych. Po roku 70. kiedy zburzona została świątynia jerozolimska, został ukonstytuowany podział między chrześcijanami a żydami. Tym samym wyznawcy Chrystusa przestali uczęszczać do synagog. Zamożniejsi z nich przekazywali swoje domy na miejsca, w których uczniowie Jezusa gromadzili się na „łamaniu chleba”. Jeśli więc pierwotni chrześcijanie łączyli się na Eucharystii w swoich domach, czy i nasze mieszkania nie są dobrym miejscem, by odkrywać bliskość Pana Boga? W tym miejscu chcę zaznaczyć, że pod tym względem nasza dzisiejsza sytuacja jest jedynie podobna do wspomnianych czasów, ponieważ tamci uczestniczyli w sprawowanej liturgii, a my jesteśmy zaproszeni, aby odkryć swoje codzienne przestrzenie jako miejsce działania Pana Boga. Piszę o tym dlatego, że istnieje ryzyko zredukowania swojej wiary do murów kościelnych, a to byłoby nie tylko utratą poczucia Bożej obecności w codzienności, ale również deprecjonowaniem kapłaństwa chrzcielnego, które każdy katolik na mocy Chrztu Świętego posiada. Ten pierwszy sakrament włączył nas w Chrystusową godność królewską, kapłańską i prorocką, a tym samym uzdolnił nas do trwania w Bożej łasce. Odkrywając w pierwszych chrześcijanach wzór przeżywania głęboko swojej wiary w miejscu swojego przebywania, możemy i dzisiaj skorzystać z szansy pogłębienia naszej rodzinnej świątyni, naszego Domowego Kościoła.
W Internecie, zwłaszcza w social mediach, toczy się dyskusja nad uczestnictwem w obrzędach Triduum Paschalnego przez transmisje telewizyjne, radiowe czy internetowe. Choć oglądanie tych transmisji nie uczyni z nas uczestników liturgii, to mogą one stać się dla nas okazją, aby te święte dni nie były takie same, jak ponad trzysta innych dni w roku. Śledzenie liturgicznych obrzędów może przede wszystkim uświadamiać prawdę, że liturgia w swej anamnetycznej funkcji kolejny raz uobecni Misterium Paschalne Chrystusa. Czy będziemy w świątyni, czy też nie będziemy, Kościół kolejny raz odkryje przed sobą tajemnicę zbawczego działania Chrystusa. Po drugie – korzystanie z transmitowanych obrazów umożliwi, by słowa i gesty, które są ucieleśnieniem liturgii, dotarły do naszych umysłów. Dzięki temu ubogacą naszą paschalną refleksję i staną się jej motorem napędowym. Myślę, że pewna trudność w zaakceptowaniu aktualnych wydarzeń polega na tym, że jesteśmy przyzwyczajeni do celebracyjnego splendoru. Czy był on bliski pierwszym chrześcijanom? Nie. Wiemy o tym z opisów „łamania chleba”. Gromadzili się oni nie tylko w prywatnych domach, ale byli również pozbawieni rytualnych formuł. Ich modlitwa wznosiła się spontanicznie, jak dym kadzidła, którego używamy w liturgii. Oprócz tego, że zdobywali się na wysiłek, by znaleźć miejsce modlitwy, musieli włożyć też energię, żeby dom modlitwy wypełnić jej spontaniczną treścią.
Piszę tych kilka zdań refleksji, ponieważ uważam, że stoimy w tym czasie epidemii przed wielką szansą. Abp Grzegorz Ryś podczas internetowych rekolekcji ukazuje, że stoimy przed szansą na nawrócenie – w ten sposób nawiązuje do orędzia papieskiego na Wielki Post. Widzę w tym czasie (co prawda, jako skutek uboczny, bo daleki jestem od szukania błogosławieństw w epidemii) szansę na wzmocnienie Domowego Kościoła – nie w charakterze wspólnoty oazowej, ale jako rodziny. Tak jak pierwsi chrześcijanie potrzebowali wysiłku, tak wiele rodzin, jeśli zechce podjąć ryzyko, włoży swój trud w powrót do rodzinnej modlitwy, lektury Słowa Bożego, ale także w odkryciu i uszanowaniu przestrzeni sacrum tam, gdzie mieszkają.
Może w tym czasie czujemy pewną niemoc, ale nie musimy dać się jej sparaliżować. Jest ona okazją do tego, by odkryć na nowo, że nasze życie duchowe nie traci wtedy, gdy czynimy w nim tyle, ile w danym momencie możemy. W obliczu paschalnej łaski możemy podjąć trud, by granice kościelnych murów nie ograniczyły naszego świętowania, zgłębiania prawdy o Zmartwychwstaniu i zaczerpnięcia łaski w tych dniach.
Ksiądz Bartosz Warwarko